sobota, 28 lipca 2018

Rozdział 13

       To była najbardziej abstrakcyjna rzecz, jaką w życiu usłyszał. Nawet te wspaniałe podróże kosmiczne i dokonania różnych pilotów stały się realne, po zdaniu Padme. Wziąć wszystko w swoje ręce? Oni? Siedemnastolatkowie oraz prawdopodobnie siedem lat starszy brat najbardziej poszkodowanego... i - o mały włos - jeszcze nie-wróg Anakina. Tak więc, zasady są proste - mają znaleźć łowcę nagród - !!! - i rozwikłać zagadkę o dziecku. Co najlepsze - ponoć tym przeklętym dzieckiem jest jego siostrzyczka. Tego dnia podjął decyzje, że trzeba z nią porozmawiać jak najszybciej. Może jej biologiczni rodzice mieli jakieś zatargi. Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić; trzeba znaleźć sposób na to, żeby dziewczynka trzymała buzię na kłódkę i nie mówiła nic mamie, a zwłaszcza Clieggowi, bo wdrążanie w to dorosłych, oznaczałoby klapę i służby porządku. Co jak co, ale jeśli chodzi o tę sytuację, to jest tu coś na rzeczy.
       Może te głupie, jak na siedemnastolatka, ale do około dziewiątego lub dziesiątego roku życia strasznie fascynował się Jedi. Śnili mu się - dokładniej to, że przybyli na Tatooine i uwolnili wszystkich niewolników. Tak się nie stało, jego wolność wykupił ojczym, a Jedi poszli w zapomnienie. Nawet wcześniej, bo po prostu skupiał się na ważniejszych rzeczach. Lecąc na Naboo wiedział tyle, że Republika ma tu wielkie wpływy, jest to bardzo pokojowa planeta, a jak się zdarzały bitwy, to wszystko kończyło się dobrze. Wiele zwycięstw było przypisywane... Jedi. Szczerze powiedziawszy, Anakina bardzo to zdziwiło bo z biegiem czasu, musiał przyznać, zwątpił w istnienie Jedi, ich mieczy świetlnych oraz jakieś tam mistycznej Mocy, o której, między innymi, słyszał od Watto.
       W czym rzecz? Do czego dążył tymi myślami? Czy Ahsoka nie miała jakieś... specjalne umiejętności? Jakby nie patrzeć, uczyła się szybciej niż przeciętne dziecko - przynajmniej tak uważa Shmi i gdyby cofnąć się w wstecz i przypomnieć sobie te małe brzdące prowadzone przez rodziców ulicami pustynnego miasta - wszystkie były albo rozwydrzone albo prostu mało co ogarniały. Jak to dziecko, więc Anakin miał prawo uważać Ahsokę za osobę, która jest nadzwyczajna. Stwierdził, że pora porozmawiać z dziewczynką, by się czegoś dowiedzieć. Może i była bardzo inteligentna, ale słuszną decyzją było przechytrzyć ją i kupić..  puzzle. Tak, puzzle; i to tysiąc dwieście elementów. Idiotyzm, fakt, lecz to jedyny sposób by udowodnić jej nadzwyczajność oraz pogadać sobie od tak - jak brat z siostrą.
       W sklepie zabawkowym wybrał taką układankę, która byłaby i dziewczęca i znośna dla oka, albowiem różowe księżniczki czy inne duperele to nie jego bajka, a tym bardziej Ahsoki. Może i jego siostra to jest dziewczynka, ale tak ogłupić by jej nie chciał. Sam w sumie nie oglądał jakiś bajek, ale wiele razy słyszał, że dla dzieci, a zwłaszcza płci żeńskiej, HoloNet wypuszcza sam syf. Może to i jakieś plotki, może prawda, a może poglądy, bo w sumie, piloci bajek nie oglądają. Tak. To bardzo dorosłe podsumowanie jak na nastolatka.
       Wrócił do domu dumny ze swym zakupem oraz chrupkami i soczkami, byleby umilić siostrze ten dzień. Matka zaraz potem wyszła, więc został z siostrą sam. W sumie nie wiedział, co mama ma tak ważnego do załatwienia, że wyruszyła w pogodę zapowiadającą deszcz, co jest niezwykle rzadkie na tej planecie. W każdym razie, miał nadzieję, że nic jej nie stanie i stwierdził, że lepiej być nie mogło.
       - Ahsoka! - zawołał siostrę.
 ~*❤*~
       Kiedy na dworze niebo spowijała ciemność i odezwały się pierwsze grzmoty, do drzwi domu rodziny Naberrie zapukał gość, którym okazała się Shmi Skywalker. Ruwee ucieszony powitał kobietę, a wychylona zza framugi Padme w znoszonych getrach i starej bluzie przyglądała się matce kolegi.
       Czy ona jest świadoma tego, że jej dziecko prawie zabiło chłopaka? - zadała sobie pytanie dziewczyna. Może nie dosłownie przez tę dziewczynkę. Po prostu ktoś musi na nią polować, ale czemu i w jakim celu? Czy jeśli ona sobie tak swobodnie chodzi, to znaczy, że niespodziewanie ktoś zaatakuje ten dom?
       - Kochanie, zaparz herbatę - wyzwala ją z zamyśleń rodzicielka.
       - Jasne - zgodziła się Padme.
       - I podaj ciastka, które upiekłaś. Powinny już wystygnąć - dodała Jobal i zatraciła się w konwersacji z mężem oraz gościem.
       Padme musiała pogodzić się z tym, że przez następne godziny będzie się uczyła przy akompaniamencie rozmowy. Fakt, nie rozmawiali jakoś głośno, zwłaszcza, że jej rodzice nie byli zwolennikami przekrzykiwań, a tym bardziej w ich domu oraz ściany zagłuszały. W każdym razie, świadomość obecności gościa rozpraszała ją i na pewno nie była jedną osobą w galaktyce z tym 'schorzeniem'. Wyłożyła ciastka na ozdobny talerz, który postawiła na tacy wraz z trzema filiżankami i dzbankiem z zaparzoną herbatą. Wcisnęła tam też cukierniczkę i łyżeczki. Podreptała do jadalni i rozłożyła naczynia w należyty sposób, po czym odniosła do kuchni tackę i zniknęła za ścianą kierując się do swojego pokoju. 
       Zastanawiała się, czy jej przyszła teściowa też jest nauczona takich manier. 
       Moment... CO?!
__________________________________________
Jakieś dwa tygodnie temu zacięłam się na 18 rozdziale i nie ma bata, nie napisałam już nic. Ale wczoraj jednak spięłam dupę i jakoś mi się udało!
Wybaczcie, że tak dawno mnie nie było, zapomniałam 2 razy wstawić, a potem była operacja, bo której odpoczynek trwał dwa tygodnie. Jest już dobrze :)

NMBZW!

sobota, 23 czerwca 2018

Rozdział 12

     Obudziła go Ahsoka krzycząc "Annie! Annie!". Zorientował się wtedy, że ledwo wzeszło słońce, więc nie ogarniał dlaczego go obudziła, skoro dopiero zaczął się dzień. Zapytana co było powodem, odparła, że strasznie się o niego martwiła i chciała go pocieszyć. Ponownie skończyła obok niego, w jego ramionach i znowu zasnęli jak rodzeństwo, a Anakin wyglądał jakby miał dziesięć lat mniej.
     - Wstawajcie - poprosiła Shmi.
     Oboje przetarli swoje zaspane oczy i ziewnęli do tego. Wyglądali strasznie uroczo, a Shmi mogła by patrzeć na ten obraz całymi dniami. Nie mogła. Musieli oboje wstać, zwłaszcza Anakin.
     - Nie idę nigdzie - oświadczył dobitnie zaspanym głosem. - Mogę wysprzątać im korytarze po południu, ale nie ciągnij mnie na lekcje. Nie potrafiłbym się skupić. Robię sobie wolne do końca tego tygodnia. Dyrektor musi zrozumieć - powiedział.
      - Dobrze, Owen to załatwi - zgodziła się matka po chwili namysłu. - Soka, choć na śniadanie.
      - A Annie?
      - Daj mi się wyspać. Póki nie wiem co ze Stefem. Potem zjem - odpowiedział.
     Dziewczynka z trudem wygramoliła się z łóżka brata i poszła za matką zostawiając Anakina, który ponownie odpłynął w krainę snów, mające przynieść mu ukojenie. Niestety, albo widział czarne plamy, albo poturbowanego przyjaciela, czasem pojawił się jego brat, ale tylko ukradkiem. Obudził go świergot komlinka, więc chłopak natychmiast wstał i otrzeźwiał.
     - Leinah - przywitał dziewczynę.
    - Za pół godziny, przecznicę od szpitala. Stało się coś, ale nie chcą mi powiedzieć co - wyznała dziewczyna.
     - Zaraz będę - powiedział.
     Wyskoczył z łóżka, nałożył wyjściowe dresy, koszulkę i zwykłe buty sportowe zaliczające się do dziennego stroju. Wpadł do łazienki, umył zęby i przy płukaniu ich umył również twarz. Wytarł się szybko. Porwał bluzę z krzesła, zbiegł do kuchni, na szybko wziął jedną kanapkę Owenowi z talerza krzycząc, że kiedyś mu odda i, że go przeprasza. Wybiegł z domu, a potem w pośpiechu jadł swoje ubogie śniadanie. Szczerze powiedziawszy, był tak zdenerwowany, że ledwo je połykał i najchętniej zwymiotowałby.
      Zastanawiał się, co takiego usłyszy od swoich przyjaciółek. A raczej od jednej, po druga się na niego obraziła. Tego nawet nie dało się nazwać przyjaźnią. Znaczy, nieprawdziwą... źle, po prostu nie zależało mu na przyjaźni z Padme, tylko na uzyskaniu jej zaufania i pokochania jej. Zalewaniu jej miłością. To może głupie, bo zapragnął tego, kiedy ją zobaczył. Zakochał się po prostu w wyglądzie, ale coś mu podpowiadało, że jest tak naprawdę cudowną osobą. Dobrze jej się patrzyło z oczu. Nie mylił się. Tylko po prostu wszystko spartolił. W tym cały problem.
      - Napadli na szpital - przemówiła Leinah, kiedy Anakin pojawił się tuż obok. Nie była smutna, mówiła głosem wrednej dziewczyny, która się na wszystkich mści i wielu osobom imponuje tym, że potrafi się postawić i nie da sobie pluć w twarz byle bzdurą. Taką naturę najwyraźniej miała Leinah, jeśli chodzi o tą gorszą stronę.
      - W jakim sensie? - zapytał zdezorientowany chłopak.
     - Jakiś facet wbił do jego pokoju i zażądał rozmowy z nim, twierdząc, że nazywa się Anakin Skywalker.
      -  Co proszę?
      - O co chodzi?
      - Sam nie wiem. Nie mam z nikim na pieńku. Jedynie z Padme, ale... nie... to jakiś żart? - nie dowierzał Anakin.
      Nie odpowiedziały mu tylko poszły przed siebie, jak podejrzewał, w stronę szpitala, a on kroczył zaraz obok. Musiał natychmiast porozmawiać ze swoim przyjacielem. To jest pomyłka! Przecież nie mógł sprowadzić takiego nieszczęścia na Stefa, to niemożliwe! Co on miał wspólnego z jakimś facetem. Nauczyciele to nie przestępcy, a z Tatooine nikt nie wie gdzie się Skywalkerowie podziali... chyba. Poza tym, to bez znaczenia. Wszystko co zrobił złego, zdarzyło się za czasów niewolnictwa i były to takie drobnostki, że nikt o tym nie pamięta. Nawet Sam Watto... jeśli w ogóle jeszcze żyje i prowadzi swój sklep równię nędzny jak życie tego Toydarianina.
       Na korytarzu, tuż przed pokojem, gdzie leżał Stef, spotkali jego brata, który od razu wystartował do Skywalkera.
       - Co to ma w ogóle znaczyć?! Jaja sobie robisz?!
       - Przyrzekam, że nie mam pojęcia o co chodzi i sam jestem zdziwiony! - zarzekał się.
     - Tatooine tak? Pochodzisz ponoć z obrzeży miasta, gdzie panoszyli się sami zbrodniarze - argumentował.
       - Niech wejdzie i sam mi wszystko powie - nakazał młodszy Salvat, więc Anakin spełnił prośbę przyjaciela.
       - Tak naprawdę to ze spokojniejszego miasta. To o czym mówisz, jest Mos Eisley, a ja pierwsze lata swojego życia spędziłem w Mos Espie, gdzie przebywały co najwyżej gbury, ale z żadnym zatargów nie miałem. W Mos Eisley nie znałem nikogo, kto mógłby mieć porachunki z osobami większych szczebli w galaktyce, nikomu nie wchodziłem w drogę. Stef, nie zrobiłbym ci tego! Przyleciałem tu "by rozpocząć nowe życie" tylko dlatego, że rodzice narzeczonej brata chcieli dla nich lepszego życia, to wiesz. Ja byłem zmuszony tu przyjechać, ale nikomu nie mam tego za złe. Nie, skoro znalazłem przyjaciół. Mój najlepszy przyjaciel z dzieciństwa, Kitster, został w Mos Espie, a ja nie miałem nikogo prócz matki. Dla mnie Kitster naprawdę był ważny, a ty stałeś się równie ważny jak on. Nie skrzywdziłbym go, więc ciebie też nie.
       - Szukał jakiegoś dziecka!
       - Co? Ale... chyba... nie...
       - Co ukrywasz? - warknął starszy Salvat.
       - Nic. Po prostu... mieliśmy... znaczy - tuż przed przylotem tu, adoptowaliśmy moją siostrę, togrutankę. Wszystko przebiegło zgodnie z planem, więc... tylko z tym dzieckiem mam coś wspólnego.
      - Co powiemy służbom? - zadrwił Dam. - Że dziewczynka sprawiła, że mój brat ledwo żyje?!
      - Weźmiemy sprawy w swoje ręce - postanowiła Padme.
_________________________________________
To ile mnie tu nie było? XDDD Ależ ja jestem dowciapna! Mam nadzieję, że się podobało :) Dajcie mi czas, a zrekompensuję ten rok przerwy.

sobota, 15 lipca 2017

Rozdział 11

     Nie wiedział jak, nie miał pojęcia czemu, ale dostał od Leinah wiadomość:
     Stef miał wypadek, stan ciężki.
     Kiedy próbował się z nią kontaktować w sposób nietekstowy,  nie potrafił jej zrozumieć, jedyne co było wyraźne, to jej szloch. Nie ukrywał, że wolałby pognać do szpitala, ale nie mógł zostawić swojej siostry samej w domu, Cliegg by go zabił, ale bardziej martwiłby się o swoje własne sumienie. Po prostu czekał, a Ahsoka siedziała przy nim cały czas.
    W momencie kiedy jego rodzicielka wróciła do domu, on rzucił jej na pożegnanie cytatem wiadomości Leinah i wybiegł z domu trzymając w ręce bluzę.
     Cały czas się za siebie oglądał, jakby miał wrażenie, że ktoś go obserwuje i na niego czyha. Leinah mimo wszystko zdołała wyjęknąć, że to nie był przypadek.
     W holu spotkał swoją przyjaciółkę pocieszaną przez Padmę i po raz pierwszy, brata Stefa. Miał minę twardziela, co chwilę odbierał komlink i zza zakrętu, gdzie wychodził rozmawiać, dochodziły jego rozdrażnione słowa, czasem nawet dało się usłyszeć "Mamo" lub "Tato", różne przekleństwa. Po jakimś czasie zjawiły się służby porządkowe, które starszy Salvat wyrzucił natychmiast, zwłaszcza, że Stefa operowano, a wszyscy nie byli w stanie rozmawiać.
     Po jakieś godzinie wrócił lekarz z wiadomością, że Stef ma pozostać do następnego dnia w śpiączce. Stan był jak najbardziej stabilny, po prostu chcieli zobaczyć, jak skończy się dochodzenie do organizmu na spokojnie. Może powtórzą kolejną operację, jeśli przy lekach i kroplówce ciało nie pozbędzie się trucizny.
     Pod wieczór Leinah opowiedziała, że miała się z nim spotkać na nowym ogrodzie na jakimś dachu. Nie był to jakiś masywny budynek, ale znajdował się przy klifie, gdzie po prostu można zaobserwować cudowne widoki. Tak, jakiś snajper strzelił w niego dwa pociski, które, jak się potem okazało, zawierały truciznę. Spowodowało to, że nogi się pod nim ugięły, sturlał się po długich schodach, wpadł na stół ze szklankami i wbił sobie dość mocno róg stołu w żebra. W cały ciele znajdowało się masę odłamków szkła, a ciało zostało poturbowane przez betonowe schody.
      Dwie godziny przed północą odesłano ich do domu i kazali zostać tylko bratu. Padme, wciąż obrażona na Anakina, wzięła Leinah ze sobą do domu. Mimo dziwnych i odrzucających spojrzeń Naberrie, ten i tak je odprowadził nie chcąc by coś im nie stało. Z drugiej strony, jego plan był bez sensu, bo jeżeli ten terrorysta miał coś do Stefa to równie dobrze mógł rozstrzelać ich.
     Mimo wszystko, wszyscy wrócili cali i zdrowi.
    Anakina w domu uspokajała matka. Cliegg nie mówił nic, odpuścił sobie. Nawet nie zamierzał robić mu wyrzutów, że późno wraca. Na farmie wilgoci nawet minuta po czasie potrafiła zdeterminować go do narzekania na wszystko. "Bo Owen...". Mimo że Anakin powiedział iż Stefa trafił snajper, to nie wpłynęło to jakoś bardziej opiekuńczo na Larsa.
     Wątpił, że zaśnie.
  ~*♥*~
     Obudził się, bo poczuł, że musi. Jakkolwiek było to sprzeczne z prawem medycyny jeśli chodzi o jego stan, czuł, że powinien się obudzić i jak najszybciej powrócić do świata żywych. Poczuł słaby zapach delikatnych perfum pomieszany z zapachem whiskey i gulaszu. Nie miał pojęcia czy tylko jemu Leinah pachniała lekko gulaszem, czy po prostu ma głupie skojarzenia. W każdym razie, kochał gulasz tak bardzo, jak kochał Leinah.
     Spróbował się podnieść. Udało mu się, choć wiele części ciała straszliwie go bolały.
     - Gdzie jest to dziecko Mocy? - powiedział z chrypką w głosie jakiś mężczyzna.
     - Że co proszę? - zapytał chłopak z niedowierzaniem w głosie.
     - Drugi raz nie powtórzę - ostrzegł facet.
     Stef miał wrażenie, że dopadły go zwidy. Czy ewidentnie trzeba będzie wezwać psychiatrę? Jaka Moc? Nie zamierzał bawić się w istnienie szamanów czy innych dyrdymałów. Nawet jeśli jakaś tam wojenka trwa.
     - Już raz cię o mało nie zabiłem. Teraz mam czysty strzał chłoptasiu - groził nieznajomy.
     - Koleś, o co ci chodzi? - Teraz już na sto procent wiedział, że musi się obudzić albo wezwać specjalistę.
     - Anakinie Skywalkerze... - przemówił obcy.
     - Czekaj, co? Jestem Stef Salvat. Pomyliłeś osoby.
     Natychmiast mężczyzna wyciągnął broń i wycelował w chłopaka.
_________________________________________
Zapomniałam w tamtym tygodniu XD Wybaczcie. Strasznie źle się czułam.
Jak tam początek wakacji?
Niech Moc będzie z Wami!

sobota, 1 lipca 2017

Rozdział 10

     Stwierdził, że to najwyższa pora by nauczyć się żyć obojętnie na wiele rzeczy i przyjąć stanowisko "Niech się dzieje co chcę, ja to przeżyje tyle lat, ile będę musiał". Tę decyzję podjął tuż przed tym, jak jego matka weszła do pokoju i z uśmiechem oznajmiła jemu i jego siostrze, że trzeba wstać. To zdecydowanie zwiastowało dobry dzień.
     Nie mylił się.
    Na śniadaniu byli w trójkę. Beru w między czasie zaczęła naukę na jakimś uniwersytecie w ramach próby i jakiś papierów. Na Naboo wszyscy byli bardzo dobrze traktowani, a to, że przybyli skąd przybyli to zupełnie inna rzecz. Po prostu wystarczyło zwrócić się do odpowiedniej osoby, jak wielu innych przed nimi, poprosić. Bardzo często próby stawały się czymś co miało koniec i dawało obu stronom pozytywne rezultaty. Wykształcenie, a Naboo otrzymywało mądre społeczeństwo.
     - Naleśniki i owsianka, brać co za zamarzycie - powiedziała.
    - Biorę te babeczki, które właśnie się znajdują opiekaczu! - postanowił. - Wszystkie - uprzedził siostrę.
     - Nieplawda! Dasz mi chociaś jedną! - powiedziała pewnie. Wiedziała, że brat ją kochał i nie zabrał by jej wszystkich muffinek. Tak robią tylko najwięksi złoczyńcy, a Annie, nie był złoczyńcą. Był jej najukochańszym bratem, który nigdy w życiu by nie pozwolił jej skrzywdzić, a tym bardziej sam by ją nie skrzywdził.
     - Dam ci wszystkie - obiecał z uśmiechem/
     - Na pół! - ustaliła dziewczynka.
    - Dwie wezmę do szkoły i jakieś warzywa oraz owoce - stwierdził i poszukał sobie pudełka na drugie śniadanie. Do jednej przegródki wrzucił wcześniej pokrojone trzy warzywa, do drugiej kiść jagód chee-chee. Podczas gdy jadł swoje śniadanie, Shmi do drugiej przygródki włożyła dwie muffinki i jakieś herbatniki. To, że miał szesnaście lat nie oznaczało, że nie mógł sobie pozwolić na chwile powrotu do wczesnego dzieciństwa. Po posiłku wrócił na górę, wyczyścił zęby i obmył twarz, ubrał się w jakieś wyjściowe dresy oraz koszulkę, założył buty, wziął torbę i zszedł na dół po pudełko, pożegnał się z mamą, przytulił siostrę i wybrał się do szkoły.
      Mimo przytłaczających go momentów z poprzedniego dnia, uśmiechał się, jakby wszystko było mu przychylne i wprawiało w zachwyt. Postanowił, że wszystko oleje i, że oleje wszystko, co się stanie, więc tak zrobił. Czemu nie? Od razu poczuł jakiś upust, a Ahsoka tylko poprawiła mu humor poprzedniego wieczora. Ta dziewczynka była nie możliwa, po prostu cudowna. Ktokolwiek lub cokolwiek - w zależności od wiary jakieś osoby - mu ją zesłało, dziękował temu/jemu.
     Wszedł do szkoły wręcz tanecznym krokiem. Wyglądał, jak jakiś idiota, szaleniec... no postradał zmysły! Wśród dziwnych wzroków znalazł się ten jeden, generowany przez oczy Padme Naberrie, a jemu to zwisało. Bo po co się nią przejmować? Nawet nie dała mu wytłumaczyć, bo choć coś zrozumieć. Nie, żeby twierdził, że dziewczyna nie ma racji, bo ma, ale on również! A to, że ona już go nie chciała go słuchać, to tylko jej strata. On zamierzał sobie poradzić sam, z lekcjami, z życiem i wszystkim tym, co ma go spotkać.
     - Nie za dobrze się bawisz? - zapytał go Stef.
     Anakin otworzył szafkę, włożył do niej torbę, wyciągnął datapad, a woreczek z plikami schował do kieszeni. Z pudełka śniadaniowego wziął dwie babeczki.
     - Facet, mam babeczkę na drugie śniadanie, a co za tym idzie, ty też - odpowiedział i dał mu jedną z muffinek. - Jak tu życia nie kochać
     - Dzięki. - Przyjaciel od razu zabrał się do konsumpcji. - A tak na poważnie? Bez ironii.
    - Moje poprzednie zdanie nie miało w sobie nawet grama ironii - wytłumaczył Anakin. Na jego twarzy pojawił się cień smutki wywołany niedowierzaniem przyjaciela.
     - Człowieku, coś ty brał? - dopytywał się Salvat.
     - Nic. Absolutnie nic - zarzekał się żując babeczkę.
     - Wczoraj byłeś wrakiem żywej istoty - przypomniał Stef.
   - Jestem tego świadomy, doskonale pamiętam. Ale moja kochana siostrzyczka pokazała mi wczoraj, że powinien trzymać się tego, co mnie nie skreśli za byle błąd i cieszyć się tym, co mam. No i patrzeć z dystansem na życie oraz czekać na to, co mi przyniesie. Mam gdzieś co myśli Padme i reszta galaktyki - wytłumaczył Skywalker odchodząc do klasy wraz z zabrzęczeniem dzwonka.


     Coś co go zdziwiło i uradowało to fakt, że euforia sprawiła iż łapał matmę i fizykę bez żadnej pomocy. Czuł na sobie ukradkowy wzrok Padme w momencie, w którym, jak szalony klikał na swoim datapadzie rozwiązując zadania. Poczuł na sobie jej dziwne spojrzenie w chwili, gdy nauczyciel zapytał go, czemu siedzi i nic nie robi. Anakin powiedział prawdę:
     - Zrobiłem wszystko. Banał.
     Pozwolił sobie na myśl, czy Padme przypadkiem nie sądzi, że to jej zasługa. Owszem, to, że jest mu łatwiej, to jej dzieło, ale fakt, że go nagle olśniło, to dzięki Ahsoce. Takiej radości z życia nie miał dawno...  a wręcz nigdy. Olewał wszystko, bo mógł. Bo tak było łatwiej. Co prawda, obojętność jest najgorszą rzeczą w wszechświecie, ale czasem trzeba, to konieczne. Innej drogi po prostu nie ma.
     Wszystkie lekcje minęły mu wyjątkowo szybko. Spotykał się z dziwnym wzrokiem Stefa i wcale mu się nie dziwił. Anakin miał świadomość, że zachowuje się jak kompletny szaleniec, zupełnie niepodobny do siebie.
     Swoją pracę, jako woźny zaczął od włożenia na siebie specjalnego ubrania w czasie kiedy pogwizdywał sobie dobrze znaną melodię z jednej z kantyn Tatooine. Przypomniał sobie o niej machinialnie. Nie słyszał żadnych znanych mu zespołów od trzech lat. Cliegg nie pozwalał mu się zapuszczać do Mos Eisley.
     Energicznie i dokładnie wymył korytarze szkoły, które mu zostały przydzielone w ramach kary. Zauważył, że zeszło mu dwa razy szybciej i z większą radością pomaszerował do domu. Po powrocie do domu umył się i zjadł porządną porcję obiadu. Zauważył, że nie ma żadnej pracy domowej, więc całe popołudnie spędził z młodszą siostrą.
     Dzień wydawał się spokojny, cudowny.
     Całe szczęście zburzył jeden incydent...
______________________________WAŻNE! 
Byłoby mi miło gdybyście przeczytali te informacje. Właśnie skończyliście czytać rozdział napisany... pod koniec lutego. Tak. Ja zwyczajnie nie miałam siły i zapasowych notek by dodawać na bieżąco. W moim życiu działo się wiele rzeczy, które zaburzyły moją względną harmonię, psychikę i poglądy. Również zrozumiałam wiele rzeczy i mogę powiedzieć, z AUTOPSJI, że złe rzeczy należy przeczekać cierpliwie na tyle, na ile potrafimy. Od dnia dziecka, życie... chciałabym powiedzieć, że wraca, ale nie mogę - znalazło tory, bedące w jakimś sensie właściwe. W ostatnich dwóch tygodniach spełniłam marzenia, znalazłam swoje prywatne szczęście i realizuję cele. Te informacje podane są w czwartek, 28 czerwca 2017. Wczoraj, 30 czerwca 2017 najprawdopodobniej przeszłam operację, na którą czekałam dziesięć lat i usunęła mój największy kompleks - zez. W tym momencie - do szczęścia jest mi niewiele potrzeba, aczkolwiek niewiele zawsze ma wielką wartość. O ile to możliwe - co sobotę w wakacje będę publikować notki w ramach kompensaty sobie, jak i wam :) Do pisania wrócę, kiedy moje oczy będą mogły dłużej patrzeć w ekran urządzeń elektronicznych ^^
Niech Moc będzie z Wami!

sobota, 27 maja 2017

Rozdział 9

     Nienawidził szkoły.
     Nienawidził szkoły.
     Nienawidził szkoły.
     Nienawidził szkoły.
     Nienawidził szkoły.
    No dobra, zasłużył na karę, przyznał. Natomiast - reszta konsekwencji nie była taka wesoła. Co prawda, ojczymem wstrząsnął tak, że jego gniew wyszedł poza skalę dopuszczalnej normy, a to rozbawiło Anakina jeszcze bardziej. Matka zwróciła mu uwagę, ale on ją puścił mimo uszu. Duma go wręcz rozpierała, miał wrażenie, że pęknie i zmieni się w jakieś kolorowe konfetti. Jego radość nie trwała długo. Zaraz po dwóch dniach wolnego dowiedział się, że jego korepetycje zostały odwołane ze względu na oburzenie jego koleżanki. W innych godzinach dnia usłyszał w swoją stronę strasznie obraźliwe słowa. Nigdy w życiu nie poczuł się tak podle.
     Wiedział, że zasłużył, ale nie mógł sobie wybaczyć i zrozumieć, czemu pomyślał, że mogłaby to od tak przyjąć. Znał ją, wiedział jaka jest i wiedział, że jest poważna. O czym on w ogóle myślał? Jak mógł pomyśleć, że jej się to spodoba.
     Osobiście, nie miał pojęcia, co zrobić - dać jej czas, czy od razu atakować przeprosinami? Musiał z nią porozmawiać, bo czuł, że oszaleje. W ogóle na niego nie patrzyła na lekcjach, a on czuł się pusty, jakiś goły... tak bardzo brakowało mu jej wzroku i małego uśmiechu, którym jakoś się z nim porozumiewała w ciszy lekcyjnej.
     Kompletnie nie umiał słuchać, nie pochłaniał wiedzy od nauczyciela, a jego talent do słuchania i zapamiętania gdzie znikł w czeluściach, jak stracona szansa u Padme. Całe szczęście Leinah mu nic nie wypominała, nie stała po żadnej stronie i ani on, ani Naberrie nie podzieliła jej ze Sefem. To ostatnie czego chciał.
     - Żałuję, że mnie nie powstrzymywałeś - powiedział do przyjaciela.
     - Z jednej strony, ja też, ale z drugiej czegoś cię to nauczyło. No i mam wreszcie jakiś dobry ubaw, bo zamierzam patrzeć jak sprzątasz - zażartował.
     - No świetnie, tego mi brakowało - stwierdził. Odwrócił się od swojej szafki i wpadł na Padme. Ta, kiedy się otrząsnęła, po prostu odeszła i zostawiła sama Leinah w ich towarzystwie. Anakin pospiesznie zamknął drzwiczki i pobiegł do niej.
     - Czekaj! - nakazał ściskając jej nadgarstek, ale ta bez słowa się uwolniła z jego uchwytu. - No mówię, poczekaj! - Ponowił gest.
     - Puść mnie - warknęła Padme. - Nie masz prawa mnie dotykać, nie pozwoliłam ci.
    Puścił ją. Wiedział, że zachował się jak jakiś tyran, pan dla niewolnika, a przecież oboje byli wolnymi ludźmi.
     - Ta sytuacja cię nie dotknęła, a wnerwiasz się jakbym ci coś zrobił - tłumaczył.
     - Sprawiła, że się na tobie zawiodłam. Zachowałeś się gorzej niż dziecko. Jest mi wstyd za ciebie. Udowodnij, że potrafisz być naprawdę dojrzałą osobą - poleciła i odeszła.
     Przegrał walkę. Walkę o miłość.

     Leniwie uderzył mokrym mopem o podłogę. Brudna woda ochlapała jego spodnie, ale on się tym nie przejął. Wyglądał, jakby woźny zamiast brudu z hali sportowej, wyssał z niego życie, które chyba zapchało cały worek. Cały czas myślał jak się z tego wywiązać. Może za krótko znał Padme, ale wiedział, że oczarowała go naprawdę. Czuł coś, czego nie czuł nigdy. Sama w sobie była wyjątkowa. Stef wiedział, co się działo w Anakina sercu i sam stwierdził, że to właśnie to. Także Skywalker utknął w wielkim bagnie, które z każdą chwilą zaczynało go przerastać.
     No cóż, tak wygląda życie - przypomniał sam sobie.
    Kiedy wszystko staje się być już idealne, układa się - zawsze szlag trafi. On się odnalazł w tej nowej rzeczywistości, wszyscy go akceptowali. Znalazł szczerych przyjaciół, miał cudowną siostrzyczkę, a nie tylko sztywnego brata, z którym nawet się nie dogadywał! Można by rzec, że Owen to czysty ojciec, ale różnica istniała, wręcz bardzo dużo - młodszy to sto razy lepszy człowiek od swojego taty.
     Wrócił do domu wczesnym wieczorem. Rzucił torbą o próg salonu, jak to miał w zwyczaju, ale tym razem dość mocno, tak, że będzie musiał sprawdzić, czy datapad i wszystkie pliki działają, lecz nie zamierzał się od razu tym przejmować. Ruszył na górę, wziął z pokoju czystą bieliznę, jakieś dresowe spodnie i koszulkę - służące mu za piżamę - a potem pomaszerował do łazienki. Nie był fanem jakiś długich pryszniców w stylu "Jak mi źle, mam depresję", więc umył się jak najszybciej, a następnie umył zęby. Głód opuścił go już rano.
     Zszedł na dół, aby wziąć swoją torbę. Czuł na sobie dziwny wzrok Beru, ale on nie zamierzał obrzucić choćby obojętnym spojrzeniem. Nie miał ochoty patrzeć na nikogo z rodziny, prócz na matkę i Sokę. Problem w tym, że nie chciał i nie zamierzał z nikim gadać, tak więc niestety, nawet je olał. Próbował wziąć się za zadania. Wprawdzie, musiał po prostu się skupić, ale nie potrafił. Prace zrobił byle jak, ważne by były.
     Zgasił światło i wkopał się pod kołdrę. Z dołu, pomimo zamkniętych drzwi, słyszał rozmowy. Co prawda, nie przeszkodziłoby mu to w zaśnięciu, ale sam nie potrafił. Z jednej strony najchętniej zamknąłby oczy i odpłynął od tych wszystkich problemów, ale z drugiej - to właśnie one pozwalały mu zasnąć.
   Rozmyślał uporczywie bardzo długo. Głosy już dawno zdążyły ucichnąć. Może było już po dwudziestej drugiej, wszyscy spali. No... niekoniecznie wszyscy. Zaraz po tym, jak zdecydował zmusić się do spania, drzwi do pokoju otworzyły się ostrożnie, na co zareagował bardzo gwałtownie. W progu pojawiła się mała togrutanka w różowym pajacyku w miśki. Zamknęła drzwi i skierowała się w stronę jego łóżka. On pomógł jej wdrapać się na łóżko.
     - Po pierwsze, czemu nie śpisz? - zapytał cicho i łagodnie. - Po drugie, gdzie masz jakieś skarpetki czy kapcie? Nie chodź boso - poproił.
     Dziewczynka oparła się o ścianę. Łóżko nie liczyło sobie więcej niż metr czterdzieści szerokości. Stało wręcz na środku pokoju. Wchodziło się do pomieszczenia, na wprost stało właśnie jego łóżko, pod ścianą, po lewej niedaleko kąta mieściło się biurko, a na przeciwko posłania mieściła się komoda, mała półka i szafa. Cały pokój miał kolor chabrowy, a białe drzwi i sufit idealnie się z nim komponowały.
     - Ciemu do nikogo sie nie odzywaś? - spytała smutna.
     - Miałem zły dzień i humor. Tak czasami jest. Ogólnie jestem zmęczony a nie mogę zasnąć. Tak to wygląda, Mała - wytłumaczył.
    - Wiem. Nie lubie tego. Oni zawsie byli źli. Cięśto na mnie. Bałam sie, zie to ja cioś źłego źrobiłam - przyznała.
     - Nie. Coś ty. Jesteś najgrzeczniejszym i najcudowniejszym dzieckiem na świecie. Obiecuję, że postaram się jutro być weselszy. Naprawdę poprawiłaś mi humor swoją obecnością - wyznał. Czemu więc nie chciał z nią wcześniej rozmawiać? Jego siostrzyczka była lekiem na wszelaką zgryzotę.
     - Idzieś śpać?
     - Myślę, że teraz zasnę bez problemu.
     - A mogę śpać z tobą? Plosie.
    Uśmiechnął się, a dziewczynka w gramoliła się pod kołdrę. Przytuliła brata i odgoniła z jego głowy najgorsze scenariusze.
_________________________________________
Przepraszam, ale nie jestem pewna czy rozdziały będą systematyczne. Cóż, los się na mnie uwziął i szybko sobie nie odpuści. A na pewno nie w tym roku :/ Pewnie powiecie "Ale obiecała!". Tak, tylko że "Nie chwal dnia przed zachodem słońca" albo "Indyk myślał o niedzieli, a w sobotę mu łeb odcięli". Także, znowu potykam się o życiowe przeszkody, które wznowiły się po dodaniu tamtego rozdziału i obietnicy.
Niech Moc będzie z Wami!